poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Maldición de Montezuma

Instrukcja postępowania w wypadku huraganu i powodzi. Ale czy ktos zna odpowiednią instrukcję na wypadek wystapienia tych kataklizmów w żołądku…?


Na wiele sobie pozwoliliśmy ostatnimi czasy w sferze kulinarnej.

Rozmaite tamales czy burritos, popijaliśmy sprzedawanymi na ulicy, wprost z wypełnionych lodem skrzynek, sokami z nieznanych w Polsce owoców dżungli, czasem dla lepszego smaku zmieszanych z mlekiem. Na dobitkę doszły tacos od przydrożnego sprzedawcy, który swoimi małymi tłustymi łapkami rzucał okrągłe kukurydziane placki na rozgrzany olej, nakładał na nie mięso i warzywa, a w międzyczasie robił pewnie mnóstwo innych niehigienicznych rzeczy.

Tymi samymi łapkami oczywiście. 


No i dopadła nas Klątwa Montezumy…


Pastelowy spokój w Campeche




*   *   *


Deszcz pada bez przerwy niemal od południa. Zmusiło nas to do przejechania odcinka autobusem, bo łapanie stopa było niemożliwe przy takich strumieniach wody lejących się z nieba. Do kolejnego punktu dojechaliśmy na tyle późno, że zdecydowaliśmy się wziąć najbliższy autobus do kolejnego celu podróży – Palenque. 

Pomijając deszcz, przy ograniczającej widoczność ulewie i zapadających ciemnościach żaden Meksykanin nie zatrzyma się dla nas przy drodze bez bardzo ważnego powodu. Przecież bandyci potrafią nawet udawać patrole policyjne, zatrzymując samochody pod pozorem kontroli…

Skoro więc nie da się już stąd wyjechać stopem, to przynajmniej zaoszczędzimy na noclegu i prześpimy się w nocnym autobusie, a rano pełni sił obudzimy się w Palenque i ruszymy na podbój kolejnego miasta Majów.
Następny autobus odjeżdża za 11 godzin…




W końcu przydały się karimaty. A już zastanawiałem się kiedy przyjdzie czas, aby zostawić je komuś na materiał izolacyjny. Teraz jednak dobrze sprawdzają się izolując nasze plecy od metalu siedzeń na dworcu autobusowym w Escarsega.

W telewizorze mocno podkręcony dźwięk. 
Najpierw sensacja i przygoda. Terminator-Gubernator (z niedalekiej Kalifornii) pokonuje swego największego wroga, jednak na końcu tonie w płonącym zbiorniku rozgrzanego do czerwoności metalu. 
Wychodzę z dworca. 
Wracam: Harry Potter pakuje walizki i rusza uczyć się magii z kumplami. 
Idę kupić tacos do ulicznego sprzedawcy. 
Jestem z powrotem: elitarny oddział starożytnych Czarnych Skorpionów walczy ze złem. Albo i z dobrem walczy. Nie wiem, przysnąłem.

A po północy już tylko bailando na całego. Faceci stoją na plaży, śpiewają i machają rekami, a dziewczyny tańczą w bikini. El mariachi, tequila i la playa. Do tego wszystkiego sekcja dęta daje z siebie wszystko wdzierając się wszelkimi dostępnymi kanałami do naszych mózgów i skutecznie utrudniając sen.

Przed zjedzeniem tacos Maciek myje ręce antybakteryjnym żelem. Posunięcie całkiem rozsądne, ale czy zmieni to cokolwiek, skoro potrawa już na etapie przygotowywania spotkała się ze wspomnianymi małymi brudnymi łapkami?

Dopada nas mniej więcej w tym samym czasie. Szkoda ze w dworcowej toalecie nie było abonamentów albo zniżek przy zakupie większej ilości wejsc, bo moglibyśmy sporo zaoszczędzić.



Odliczamy czas do przyjazdu autobusu przekręcajac się z boku na bok na karimacie i usiłując nie słuchać dobiegającej z telewizora muzyki.


Autobus spóźnia się ponad godzinę i ostatecznie przyjeżdża po 5 rano, po 12 godzinach oczekiwania.




*   *   *


Od rana pada. Krople deszczu uderzają w dach z liści palmowych.  




Nasza cabaña stoi nad samym strumieniem, w miejscu, które nazywa się El Panchan, w środku dżungli w otoczeniu kilkunastu podobnych chatek. Tabliczki ostrzegają, żeby trzymać swoje rzeczy pod kluczem, bo po obfitych opadach poziom wody w strumieniu może gwałtownie wzrosnąć.

Z dżungli cały czas dochodzą jakieś dziwne odgłosy. Na rozpiętej pod dachem moskitierze widać sylwetki biegających małych jaszczurek. Leżymy tu już od kilku godzin i albo śpimy, albo po prostu patrzymy się na ten siatkowy sufit.




Autobus przyjechał do Palenque w stanie Chiapas przed 9 rano, jednak zamiast wysiąść z niego wypoczęci i gotowi do eksplorowania pobliskich ruin, wytoczyliśmy się ostatkiem sił myśląc tylko o tym, żeby się jak najszybciej położyć.

Cały dzień spędzamy w naszej cabañi, będącej częścią Jungle Palace – jednego z kilku takich zbiorowisk prostych domków w El Panchan. Dopiero po kilku godzinach zbieramy nieco sił i zjadamy ryz popijany herbatą rumiankową z pobliskiego baru.

- Maldicion de Montezuma – Zemsta Montezumy – mówi napotkany w barze miejscowy artysta-grafik, jeden ze stałych mieszkańców El Panchan.

Ten dzień Montezuma zabrał nam w całości. Dopiero nazajutrz zdołaliśmy zwiedzić pałace i świątynie Palenque i już w nieco lepszym stanie ruszyć w dalsza drogę.






*   *   *

Gdy będziecie kupować bilety na meksykański autobus dalekobieżny pamiętajcie, że musicie koniecznie spytać się gdzie jest zlokalizowana toaleta. 
I oczywiście usiąść jak najdalej od niej. 

Zawsze wybieramy najtańsze autobusy. Zazwyczaj są to pojazdy z pękniętą szybą albo klekoczącym silnikiem, którymi jeżdżą niemal wyłącznie tubylcy. 

Czasem słyszy się o napadach na autobusy. Ale na te najtańsze chyba nikt się nie porywa - bo co można ukraść ich pasażerom? Wyrwać staruszce kartonowe pudełko z pisklakami? Przyłożyć wąsatemu Meksykaninowi broń do głowy i zażądać oddania butli z olejem roślinnym? 
Tu raczej nikt nie liczy na obfite łupy i raczej nikt nie spodziewa się obecności turystów (przynajmniej tak to sobie tłumaczymy). 



Campeche




Jednak na trasie do stolicy jest taka konkurencja wśród przewoźników, a przy tym podróż może trwać niemal 12 godzin bez postoju, że w naszym całkiem niedrogim pojeździe z miasta Villahermosa toaleta jednak była. 
I niestety na etapie kupowania biletów w miejscowym biurze przewoźnika, które jest małym, pachnącym kadzidełkiem pokoikiem wypełnionym zupełnie przez bagaże podróżnych oczekujących na odjazd, biurko szefa oraz otoczony płonącymi świeczkami ołtarzyk Matki Boskiej z Guadalupe, sugerując się dobrym widokiem na zaznaczony na schemacie ekran telewizora, wybraliśmy strategiczne pozycje najbliżej wychodka (który w żaden sposób zaznaczony nie był). 

Nie muszę chyba dodawać, że przez całą noc była kupa zabawy... 

Momentami, kiedy arktyczna klimatyzacja się wyłączała, gorące powietrze wypełniała woń jeszcze bardziej dojmująca w swej treści niż ta, która mile połechtała nasze zmysły powonienia we wspominanej przeze mnie we wcześniejszym wpisie chatce z hamakami...


*   *   *


Rybacy nad Zatoką Meksykańską. Złoty zegarek i gustowna czapeczka z Matka Boska z Guadalupe 






Pozdrowienia przesyłam z Guadalajary.
Wracamy do zdrowia i napieramy dalej.

7 komentarzy:

  1. Przyznać się, coście zrobili tej Montezumie, ze się tak na Was okrutnie wręcz zemściła? Dobrze, że znała umiar w tym wszystkim i doszliście już do siebie! Piękne zdjęcia! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. @Karolina Z.
    Nie TA Montezuma, tyko, TEN - ostatni wladca Aztekow, i nie my, lecz hiszpanscy konkwistadorzy... teraz wszyscy biali cierpia za nich. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam serdecznie podróżników, widzę że hasło wyprawy powoli się krystalizuje; Królowie g…. –o)
    A tak już na poważnie to życzę zapału na trasie no i oby tacos robili już bardziej ukierunkowani na higienę „kucharze” =o) Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne wpisy, jeśli to możliwe z wiekszą częstotliwością.
    P.s Grigor jak się w tych deszczach spisuje Gore-Tex od Salewy?

    OdpowiedzUsuń
  4. @Drabu

    A wiesz dlaczego? Bo całe życie gramy żenujący chłam...

    Częstotliwość wpisów się poprawi, a następny będzie nawet multimedialny, więc jeśli chcesz go czytać w godzinach pracy to weź słuchawki do starostwa.

    Ani kurtki, ani nowych butów Salewy nie zabrałem - postawiłem na zwykły płaszcz przeciwdeszczowy i stare dziurawe buty żeby nie kusić złoczyńców. Poza tym i tak cały czas chodzę w japonkach i mam już taką opaleniznę na stopach, że chyba do przyszłego lata będzie się trzymać.

    Żegnam Cię tradycyjnym bles-aj i pulja.

    OdpowiedzUsuń
  5. Aleksandra Piotrowska10 sierpnia 2011 08:58

    Grzesiu, chroń stopy przed spaleniem ;)
    Wołamy o więcej fotek!

    OdpowiedzUsuń
  6. ach ta moja ignorancja! ale przynajmniej dzięki Waszym wyprawom mogę poszerzyć swoje horyzonty, za co wielkie DZIĘKI! również pozdrawiam i z niecierpliwością oczekuję kolejnego wpisu, świetnych zdjęć i genialnych filmików!

    OdpowiedzUsuń
  7. a ja byłam nad polskim morzem i mam taką "opaleniznę", że chyba przez caly rok będę chodzić blada :P pozdrowienia i trzymajcie się tam!


    Szczepa ;]

    OdpowiedzUsuń